W słoneczny, marcowy piątek wspólnie z Jarkiem wybraliśmy się na przejażdżkę linią z Wrocławia do Trzebnicy z założeniem dojechania do końca linii.
Podróż zaczęliśmy przy przystanku Wrocław - Zakrzów. Po wypakowaniu rowerów z auta i ich złożeniu musieliśmy dokonać drobnych poprawek w rozstawie kółek prowadnic - linia kolejowa skręca ostrym łukiem w stronę Pawłowic i rower miał problemy z utrzymaniem się na szynach.
Po wyregulowaniu prowadnic pojechaliśmy. Pierwszy postój - mostek nad rzeczką Dobrą (niestety tylko w nazwie - mętna woda nie wyglądała na najlepszą). Następnie minęliśmy przystanek Wrocław - Pawłowice i spokojnym, spacerowym tempem zmierzaliśmy ku kolejnemu. Niestety tuż przed Ramiszowem przytrafiła się nam przykra niespodzianka - brak powietrza w przednim lewym kole (prawdopodobnie było to sprawką kolców jeżyn, po których kilkakrotnie przejeżdżaliśmy tuż za Pawłowicami). Oczywiście zapomniałem zapasowej dętki, więc musieliśmy "uwolnić" sprawny rower (czyli "wykręcić" go z konstrukcji). Pojechałem nim do Zakrzowa (oczywiście po drodze), aby tam wsiąść w samochód i na Psim Polu znaleźć kiosk z akcesoriami rowerowymi. Wróciłem samochodem do Ramiszowa, wyciągnąłem rower i podjechałem do czekającego na torach Jarka, który w międzyczasie odkręcił uszkodzone koło i zdjął dętkę. Szybka naprawa i jedziemy dalej (wypadek spowodował okołogodzinne opóźnienie). Mijamy resztki przystanku Ramiszów, przejeżdżamy przez okoliczny lasek, potem pola i docieramy do stacji Pasikurowice. Budynek stacyjny jest opuszczony, jednakże obok zauważyliśmy starszego pana, który nieopodal miał "pomieszczenie godpodarcze". Na stacji krótka przerwa na posiłek i jedziemy dalej, po szynach trzymających się zniszczonych, przegnitych podkładów.
Po pewnym czasie nielekkiej jazdy docieramy do stacji Siedlec Trzebnicki, gdzie mamy okazję obejrzeć fragment zabytkowego żurawia do nawadniania parowozów. Pojechaliśmy kawałek dalej, lecz zmęczenie, późna pora oraz niepokojące chmury na północnym-zachodzie sprawiły, że przestawiliśmy rower do jazdy powrotnej.
W stronę Wrocławia jechało się o wiele lżej - wiadomo, zjeżdżaliśmy we wrocławską dolinkę :) miejscami udało się uzyskać całkiem przyzwoitą prędkość.
Niestety miejscowość Ramiszów powtórnie okazała się pechowa: wskutek wykolejenia ze zbyt dużą prędkością, dętka lewego koła straciła integralność i z głośnym sykiem dokonała żywota. Nie zmienialiśmy jej już na nową - rower w obsłudze 1-osobowej dojechał ok. 300m dalej do miejsca załadunku do auta.
Pomimo dwukrotnej awarii uznaliśmy, że dzień został przyzwoicie wykorzystany. Nie udało się co prawda dojechać do Trzebnicy, lecz i tak raczej nie byłoby to wykonalne za pomocą tego roweru w ciągu jednego krótkiego wczesnowiosennego dnia.
Dziękujemy Dolnośląskim Kolejom Regionalnym (http://www.dkr.com.pl) za możliwość przejazdu linią Wrocław - Trzebnica.
Grzesiek Lidzbarski
Zdjęcia: Grzesiek Lidzbarski i Jarosław Woźny